|
Kierunek - Oslo Nastawiony GPS beznamiętnie oznajmia o ponad sześciuset kilometrowej odległości do Oslo. Spodziewam się jednak, że będzie mi się jechało znaczniej lepiej niż po Polsce. Jak się okaże, miałem rację. Żadnych przejazdów przez zatłoczone miasta, żadnych korków, żadnych dziur w drodze, możnaby powiedzieć, że droga jest nudna. Na początku poruszamy się w peletonie samochodów, które wyjechały z promu, kiedy jednak droga zaczyna umożliwiać wyprzedzanie, co szybsi Polacy wyrywają do przodu. Pomimo, że mamy duże opóźnienie, nie przyśpieszam, nie tyle z obawy o przekroczenie dozwolonej prędkości, ale z uwagi na oszczędność paliwa oraz też z prostego faktu, że chcę, przynajmniej na początku, oszczędzić samochód. Wjechaliśmy na obcy teren i właściwie tutaj zaczęły się moje lekkie obawy. Jak się potem okaże, niebezpodstawne. Nasza droga wiedzie przez Malmo, Helsingborg, Goteborg, właśnie za tym miastem kończy się nam gaz w samochodzie. Wszystko do tej pory wydaje się być w normie. Nie szukamy specjalnie stacji LPG i jedziemy dalej na benzynie. Od czasu do czasu zajeżdżamy jednak do napotykanych stacji, ale tam próżno szukać gazu. Jeszcze nie zdaję sobie sprawy, że nie będzie tak łatwo - niestety Szwecja to nie Polska... Szwecja. Fragment drogi Ystad-Oslo Gdzieś w okolicach granicy z Norwegią zdaję sobie sprawę, że strzałka paliwomierza opada zbyt szybko. Samochód załadowany prawie do granic możliwości, dość spora prędkość jazdy (muszę przyznać, że im bliżej wieczora tym mocniej dociskałem pedał gazu) to i większe zużycie paliwa - tłumaczyłem sobie. To mnie uspokajało. Granicę z Norwegią przekraczamy bez zatrzymywania się autem. Jakiś ruch na bramkach, ale nikt i nic od nas nie chce. Około 22 docieramy do Oslo. Jest już ciemno, droga z dwupasmowej robi się wielopasmowa, rozjazdy, tunele jeden za drugim, roboty drogowe, robi się zdecydowanie ciężej. Błąd wjazdu na remontowany odcinek drogi powoduje, że rogatki miasta przekraczamy dwukrotnie w ciągu kwadransa, tym samym mamy też podwójne zdjęcie i dwie opłaty za wjazd do miasta, ale na razie o tym nie myślimy. Nastawiam konkretny adres w nawigacji - jedziemy wg niej, co chwilę, z powodu robót drogowych, zjeżdżamy z wytyczonej trasy, jedziemy objazdami. Raz czy dwa popełniamy błąd i musimy nawracać. W końcu poruszamy się jakimiś wąskimi, często jednokierunkowymi uliczkami, skręcam w nie wierząc, że nie przywitamy się z norweskimi manowcami. W tym momencie wolę nie myśleć, ile wysiłku trzebaby włożyć o tej porze w odnalezienie właściwej drogi dysponując tylko klasyczną mapą papierową. Nawigacja jednak nie zawodzi - po pół godzinie docieramy do umówionego adresu w centrum miasta. Spotykamy się z kolegą, polskim zwyczajem, po 4 latach od ostatniego spotkania, dzień kończymy przy przywiezionej "Żubrówce" i oddajemy się w końcu umęczeni późno w nocy w objęcia Morfeusza. |
|