• Parę słów wstępu
  • Przygotowania
  • Międzyzdroje i prom
  • Kierunek - Oslo
  • W stolicy...
  • Tam gdzie Laerdal i Aurland
  • Przez góry do Bergen
  • Sognenfjord i okolice
  • Jotunheimen i Geiranger
  • Trollstigen i Trondheim
  • Za koło polarne pod Bodo
  • Deszczowe Lofoty
  • Lofotami do Narviku
  • Narvik - Alta
  • Nordkapp
  • Lofoty po raz drugi
  • Lofoty c.d.
  • Bye bye Norwegio

  • Z Laponii do Ystad...


  • ABC, czyli uwagi ogólne
    Galeria
    Księga Gości i komentarze

    Menu Główne

    (c) xaltuton 2009
    Trollstigen i Trondheim



        Pobudka przed ósmą. Jak się okazuje, nasz biwak znajduje się chyba na dość znacznej wysokości, bo po wyjściu z namiotu czuję wyraźną rześkość poranka, by nie rzec - górskie, zimne powietrze. Na szczęście słońce ponownie postanowiło się do nas uśmiechnąć i nad nami króluje piękny błękit. Nim zjemy śniadanie i wyruszymy dalej, zrobi się cieplej - albo tylko tak mi się wydaje po porannej rozgrzewce, którą wykonuję jak zwykle skacząc po pobliskich skałach i robiąc poranne zdjęcia.


    Tuż przed Trollstigen. Wjazd przez góry
    od strony południowej
        Przed nami Trollstigen - Droga Troli, dosłownie - Drabina Troli. Jest to jedno z najbardziej znanych miejsc w Norwegii, możnaby powiedzieć, że wizytówka kraju. Trollstigen to fragment drogi nr 63, tej samej, która przebiega przez Geiranger. Aby dojechać z Geiranger do Drogi Troli, należy z Geiranger Drogą Orłów dostać się do Eidsdal, następnie przeprawić się promem do Linge i dalej przez Valldal do Andalsnes. Fragment drogi przed Andalsnes to właśnie Trollstigen. Droga w tym miejscu jest bardzo kręta, zawraca o 180%, pokonuje ponad 800 m. różnicy wysokości i przeprawia się mostem nad 180 metrowym wodospadem Stigfossen. Brzmi zachęcająco.

        My dojeżdżamy do Trollstigen od strony południowej, czyli z góry, co jest gorszym rozwiązaniem i lepiej jest wjeżdżać niż zjeżdżać, niestety nie mamy wyboru. Dlaczego lepiej jechać od dołu? O tym za chwilę. I jeszcze coś - my zjeżdżaliśmy przed godziną 10. O tej godzinie w połowie sierpnia cała droga jest w cieniu pomimo pełnego słońca na niebie. Już z dołu obserwując skracające się cienie doszedłem do wniosku, że na Trollstigen najlepiej być po południu, kiedy droga być może będzie ładniej oświetlona. Przeszkadza to o tyle, że jest duża różnica oświetlenia (jasne góry, ciemna dolina) i bardzo ciężko jest robić w takich warunkach zdjęcia.


    Zjazd do doliny Romsdalen
        Tuż przed zjazdem (lub na końcu wjazdu dla tych jadących od dołu) jest platforma widokowa, obok sklepy z pamiątkami. Można tutaj kupić, jakby inaczej, figurki troli w rozmiarach od XS do XXXL, skóry reniferów, poroża oraz całą masę innych pamiątek mniej lub bardziej tematycznie związanych z miejscem. Nie przepadam za takimi sklepikami, bo na kilometr czuć komercję, jednak w tym przypadku z ciekawością oglądam figurki troli. Cena za wielkość bardziej słuszną (która nas interesuje) jest też bardziej słuszna i wydaje mi się zawyżona, dochodzę do wniosku, że żerując na popularności Trollstigen, nieźle tutaj naciągają turystów i w głębi Norwegii kupimy taniej. Ku "rozpaczy" sprzedawców nie kupujemy nawet pocztówek. Prawdę mówiąc jednak, nie pamiętam dokładnie cen więc nie jestem dzisiaj wcale taki pewien, że tam jest jakoś znacząco drożej - chociaż wydaje mi się, że jednak tak :-) W każdym bądź razie za niewielką figurkę trolątka trzeba było zapłacić dobre kilkadziesiąt NOK. Te większe to już wydatek kilkuset NOK. Jak dla nas było to zdecydowanie za drogo.

        Tuż za parkingiem zaczyna się zjazd. Jest jeszcze dość wcześnie, więc ruch jest niewielki i jedziemy powoli. Po paru minutach zatrzymujemy się przy moście przerzuconym nad wodospadem. Jest tutaj mała zatoczka na dosłownie 3 samochody, my mamy szczęście, że jest wolne miejsce i zatrzymujemy sie na chwilę na sesję zdjęciową. Jeśli przy moście parking jest zajęty to niestety nie będziemy mogli tutaj poczekać aż się zwolni miejsce, ponieważ przy większym natężeniu ruchu zrobimy po prostu korek. Warto więc jechać tak, żeby być przy moście w odpowiednim momencie :-)


    Fragment drogi Troli
        Trollstigen to kilkanaście ostrych zakrętów i dość stromy zjazd. Tuż na dole jest mały parking (większy, z gastronomią i noclegami jest nieco dalej w dolinie), na którym warto się zatrzymać. Dlaczego? Otóż znajduje się tutaj znak drogowy ostrzegający przed trolami. Nie wiem czy w jakimkolwiek innym miejscu na świecie można zobaczyć coś takiego. Zastanawiałem się nawet kiedyś, czy znak jest oficjalnie ujęty w norweskim kodeksie ruchu drogowego :-) Niestety, być za sprawą turystów znak niszczeje - widać na nim ślady dewastacji, zupełnie jakby znak stanowił tarczę strzelniczą. A może to same trole w nocy próbują się go pozbyć?

        Cóż mogę powiedzieć o Drodze Troli. Z mojego punktu widzenia jest łatwa do przejechania, co więcej, byłem nią w pewnym stopniu rozczarowany. Zresztą chyba nie tylko ja. Nie oznacza to jednak, że jest niewarta zobaczenia. Jest, i to jak najbardziej. W naszym przypadku o takich a nie innych wrażeniach zadecydowały być może dwa czynniki: pierwszy to taki, że już wcześniej jeździliśmy norweskimi serpentynami i to moim zdaniem bardziej stromymi i ciekawymi, a po takiej reklamie Trollstigen spodziewałem się nie wiadomo czego. No i dugi powód - zjazd. Zgodnie stwierdziliśmy, że wjeżdżając wrażenia byłyby znacznie lepsze, taki kierunek jazdy wydaje się bardziej naturalny, bo daje uczucie nabierania wysokości i zdobywania czegoś nowego, a zaparkowanie na górze pozwala poczuć się choć trochę dumnym z tego, że oto udało się wjechać... :-) Z chęcią bym zweryfikował moje spostrzeżenia i wjechał tym razem z dołu. Mam nadzieję, że kiedyś to jeszcze nastąpi.

        Podczas zjazdu samochód znowu dał o sobie znać i zaczął sam hamować. Trzeba było podjąć decyzję, czy jedziemy w końcu do jakiegoś warsztatu i próbujemy nareperować auto czy sobie to definitywnie odpuszczamy. Implikacją decyzji miało być, jak daleko zajedziemy na północ. W tym momencie bardzo bym chciał dotrzeć do Lofotów i to jest nasz cel główny wyprawy. Z chęcią bym go jednak wymienił na Nordkapp, ale w tym momencie Nordkapp stoi pod dużym znakiem zapytania. Z niesprawnym do końca samochodem, niepewnością co się może wydarzyć podczas tak długiej podróży na najdalej wysunięty na północ skrawek Europy oraz świadomością, że auto będzie miało zwiększony apetyt na paliwo, decydujemy się jednak na wizytę u mechanika. Znajdujemy go w pobliskim Dombas.


    Domki z zarośniętymi trawą dachami to dość częsty widok w Norwegii
        Stacja obsługi "Viking", wygląda na jakąś ogólnokrajową pomoc drogową. W Dombas znajduje się przy stacji Shell. Niestety jest jakaś przerwa i w chwili obecnej nie ma żadnego mechanika. Pani jest jednak na tyle miła, że po wysłuchaniu naszych problemów dzwoni po kogoś i prosi, żeby zaczekać. Rozbijamy się obok przy stoliku, gotujemy z nudów kawę i czekamy. Po pół godzinie zjawia się w mechanik. Mam pewne problemy z wytłumaczeniem dokładnie o co chodzi, brakuje mi zwyczajnie słów angielskich do opisu technicznego problemu, w końcu jednak jakoś się udaje. Mechanik prosi o podjechanie samochodem bliżej i... o zdjęcie koła. No cóż - myślę sobie - może tu taki zwyczaj, że klient czynnie bierze udział w naprawach... :-) Pocieszam się, że może przez to mniej zapłacimy za naprawę... Po zdjęciu koła fachowy i szybki rzut okiem - mechanik potwierdza diagnozę mojego kolegi, do którego dzwoniłem parę dni wcześniej. Klocki hamulcowe po puszczeniu hamulca nie odbijają do końca. Pytam o cenę naprawy. 1500 NOK. No nieźle, to duży wydatek, co gorzej zupełnie nie planowany. Zastanawiamy się co robić. Pytamy się co się może stać, kiedy będziemy kontynuować jazdę. Mechanik ostrzega, że przy ciągle rozgrzanych hamulcach wjazd do zimnej wody może się źle skończyć, tym bardziej w górach. I jeszcze jedno pytanie - czy na naprawę dostaniemy jakąś gwarancja? Czy mamy pewność, że problem nie pojawi się znowu po dniu, dwóch? Niestety, gwarancji brak - no a skoro jej nie mamy (nawet jeśli by była, to przecież nie będziemy tutaj wracali przez pół Norwegii) to szkoda tych pieniędzy. Nawet nie wiem, czy dobrze by nam to zrobiono. Kalkulator pozwala nam rozwiać wątpliwości już zupełnie. Przeliczam 1500 NOK na paliwo, które samochód więcej spali przez dodatkowe tarcie i wychodzi nam, że suma sumarum aż do Polski będziemy ciągle na plusie. Jak się później okaże, podjęliśmy słuszną decyzję.

        Dziękujemy więc bardzo za pomoc (diagnoza nic nas nie kosztuje), ponownie jestem sam na sam z kołem, kończymy kawę i jedziemy dalej. Kierunek Trondheim, droga E6. Mam nadzieję, że samochód nie zawiedzie już bardziej.


    Trasa E6 Dombas-Trondheim obfituje w rozległe i ciekawe tereny
        Droga z Dombas do Trondheim zabiera nam ponad 3 godziny i wiedzie raczej przez dość płaskie tereny. Płaskie w porównaniu z tym, co do tej pory widzieliśmy, bo jednak daleko jej do monotonnych dróg Polski. Gdy momentami góry odsuwają się od drogi bardzo daleko i tworzą się ogromne, puste przestrzenie, na myśl przychodzą mi rozległe i dzikie tereny zachodnich Stanów Zjednoczonych. Po drodze jak zwykle potrafią biegać beztroskie owieczki, chociaż na szczęście nie mamy z nimi żadnych większych przygód. Ciągle za to nie pojawiły się nam w Norwegii renifery, widocznie to jeszcze nie ich rejony. Za to dość dużo ostrzeżeń przed łosiami. Potem na dalekiej północy jeden z nich przemknął nam przed samochodem, więc ostrzeżenia są zasadne. Pierwsze renifery zaś przy drodze zobaczymy dopiero w okolicach koła polarnego.

        Jak do tej pory nasza cała wycieczka to bardzo dużo jazdy, ale właściwie tego się spodziewaliśmy. Oczywiście mogliśmy zostać w przepięknych okolicach Aurland, Sognenfjordu czy też Geiranger i tam "zaliczać" wszystkie okoliczne atrakcje. Myślę, że moja następna wizyta w Norwegii taka właśnie będzie, ale póki co chcieliśmy zobaczyć cały kraj w przekroju, zobaczyć, co oferuje w swoich granicach i potem zdecydować, gdzie się nam najbardziej podobało. Dziś z perspektywy czasu uważam, że dobrze postąpiliśmy decydując się na taki właśnie wyjazd. Oczywiście żałuję, że nie przejechaliśmy się koleją we Flam czy też nie popłynęliśmy statkiem po Geirangerfjord, ale po prostu trzeba było wybierać - zostajemy na dłużej w zwiedzanych miejscach czy jednak pędzimy jak najdalej na północ. Wybraliśmy to drugie mając świadomość wad i zalet wyboru. Wybór jazdy w kierunku Lofotów i Nordkappu pociąga za sobą automatycznie długie godziny w samochodzie, bo odległości są spore, a droga chociaż wyśmienitej jakości, to jednak często bardzo kręta i jednopasmowa. Kto nie lubi jeździć samochodem, odradzam wyjazd aż tak daleko na północ, chyba, że dysponuje się długim urlopem. Są oczywiście ludzie, którzy w tydzień dojechali z Oslo do Nordkappu i z powrotem, ale to już maraton i wyścig z czasem. Myśmy mieli 3 tygodnie urlopu, z czego dość sporo czasu spędziliśmy w środkowej części kraju i uważam, że jeśli się nie jedzie na dwóch kierowców i chce się coś więcej zobaczyć niż tylko Norwegię przez szyby samochodu, to jednak te 3 tygodnie są potrzebne. Chyba, że ktoś odpuszcza atrakcje po drodze i od razu pruje na północ. Myśmy jednak chcieli zachować chociaż minimum przyzwoitości i zobaczyć przynajmniej te najbardziej znane miejsca, nawet, jeśli wymagało to nadłożenia drogi. I 3 tygodnie nam starczyło.


    Katedra Nidarosdomen
        Zbliżamy się do Trondheim. Przez cały dzień jest bardzo ciepło i słonecznie, na niebie dominują piękne cumulusy i miasto wręcz zachęca do zwiedzania. Przejeżdżając przez centrum po prawej stronie pokazuje nam się Nidarosdomen - gotycka katedra z 1152 roku. Manewrujemy uliczkami tak, żeby zaparkować jak najbliżej. Wykupujemy bilety w pobliskim parkomacie - 40 NOK za niecałe 2 godz. parkingu (!) i kierujemy swe kroki w jej kierunku. Katedra jest największą świątynią w całej Skandynawii, na mnie jednak największe wrażenie robi kunszt, z jakim została zbudowana - mnóstwo ozdobień, symboli i rzeźb. O rozmachu i ilości włożonej tu pracy niech poświadczy fakt, że w samej tylko frontowej ścianie znajduje się 57 rzeźb! Niestety wszystkie drzwi są pozamykane i nie możemy się dostać do środka. Szkoda, bo ponoć z jej wieży rozciąga się ładny widok na miasto.


    Widok z Gamle Bybro na Bakklandet
        Z katedry udajemy się w kierunku starówki Bakklandet i drewnianego mostu Gamle Bybro z XVII wieku. Przez most można spokojnie przejść czy przejechać rowerem, jedynie przejazd samochodem jest zagrodzony. Obok katedry Nidarosdomen jest to chyba najbardziej znane miejsce w Trondheim. Z mostu doskonale widać stojące na palach stare drewniane domy i magazyny kupieckie, widok nieco przypomina mi widokówki z miejsc, gdzie częste powodzie zmuszają ludzi do takiej właśnie obrony przed żywiołem.

        Tuż za mostem natykamy się na pewną osobliwość - jedyny na świecie wyciąg dla rowerów. Znajduje się on przy ulicy na wprost mostu i umożliwia rowerzystom podjazd pod stromą górkę. Wygląda to w ten sposób, że podjeżdża sie pod urządzenie rowerem, wkłada kartę uruchamiającą wyciąg, umieszcza prawą nogę w specjalnej "podstawce" i mechanizm zaczyna pchać rowerzystę z rowerem pod górkę.


    Jedyny na świecie wyciąg rowerowy
        Podpórka przesuwa się w specjalnej rynnie, więc kierunku jazdy nie można zmieniać. Cały ciężar pchania spoczywa na jednej nodze, więc trzeba dysponować pewną siłą i techniką, żeby tam wjechać, w przeciwnym razie rower może nam uciec w kierunku środka jezdni i będziemy musieli się oddzielić od maszyny. W pewnym momencie trafia się amator wygodnych podjazdów, więc mamy okazję zaobserwować w praktyce, jak to działa. Tuż obok, po przeciwnej stronie ulicy, znajduje się też jedna z licznych wypożyczalni rowerów, gdzie możemy na czas zwiedzania miasta stać się właścicielem jednoślada. Osobiście nie skorzystaliśmy z tego, ale podobno wypożyczenie jest bezpłatne, należy tylko uiścić kaucję za rower, która potem jest zwracana.

        Trochę szwendamy się po starówce, w końcu decydujemy się pojechać do Tyholttarnet - 124 metrowej wieży radiowo-telewizyjnej. Widać ją z centrum miasta, mamy więc nadzieję na ładną panoramę. Jedziemy w kierunku Tyholttarnet na "pałę" zupełnie nie analizując mijanych dróg. W pewnym momencie zasłonięta znika nam z oczu i lekko się gubimy. Podpytana o drogę stewardessa wracająca z pracy potwierdza jednak, że jedziemy w dobrym kierunku. Trochę szaleńczej jazdy po dzielnicy (wieża stoi pomiędzy jednorodzinnymi domkami na wzgórzu) i jesteśmy na miejscu. Mieliśmy trochę szczęścia, że udało nam się tak szybko i z dobrej strony podjechać pod parking. W tym momencie lunął potężny deszcz, tym razem to tylko kilkanaście minut opadów i znowu wyszło słońce. Zaczęła się pojawiać nad miastem piękna tęcza.

        Wjazd na wieżę jest bezpłatny (co było miłym zaskoczeniem, podobna wieża w Wilnie na Litwie jest płatna), na górze jest restauracja i dość drogie menu. Większość miejsc jest zajęta, ale nie mamy problemu ze znalezieniem wolnego miejsca. Spędzamy tutaj dłuższą chwilę podziwiając coraz barwniejszy półkolisty most nad miastem. Konstrukcja budynku umożliwia obejrzenie panoramy miasta z każdej strony wieży, niestety wszystko oglądamy przez szybę.


    Widok z Tyholttarnet
        Z miasta wyjeżdżamy około 21. Droga ciągnie się wzdłuż Trondheinfjord, nad wodą wiszą bajecznie oświetlone przez zachodzące słońce chmury, daleko pojawia się mgła i kolorowe smugi padającego deszczu, wszystko przyjmuje fantastyczne kolory, a sceneria robi się bajkowa, wręcz nieziemska. Jak na złość jest to trasa szybkiego ruchu, przeciwlegle kierunki ruchu są oddzielone betonowym murem, na dodatek przed fiordem pojawia się co jakiś czas siatka. Raz udaje mi się znaleźć małą zatoczkę, właściwie zjazd z drogi, zatrzymuję się, ale przedostanie się na drugą stronę przez mur i siatkę graniczy z cudem. Nie ma szans na zrobienie dobrego zdjęcia. Na dodatek "życzliwi" Norwedzy często trąbią dobitnie pokazując, że tu się nie wolno zatrzymywać.


    Nędzne resztki zachodu słońca
        Zły na swoją bezsilność ruszam dalej. W pewnym momencie probujemy nawet zawrócić, ale nigdzie nie znajdujemy dogodnego zjazdu. Wkrótce pojawia się jedna, a po chwili druga bramka do opłat za przejazd drogą, jakiś tunel, mija czas i urok chwili powoli pryska - słońce jest coraz niżej. Kiedy pojawia się w końcu możliwość zrobienia zdjęć, jest już zdecydowanie za późno. Straconego zachodu słońca za Trondheim żałuję do dziś, był to chyba jeden z ładniejszych, jakie w życiu dane było mi zobaczyć.

        Jakiś czas kontynuujemy jazdę, po ponad grubo 100 km od Trondheim w końcu zatrzymujemy się na nocleg.


    Wróć Dalej