• Parę słów wstępu
  • Przygotowania
  • Międzyzdroje i prom
  • Kierunek - Oslo
  • W stolicy...
  • Tam gdzie Laerdal i Aurland
  • Przez góry do Bergen
  • Sognenfjord i okolice
  • Jotunheimen i Geiranger
  • Trollstigen i Trondheim
  • Za koło polarne pod Bodo
  • Deszczowe Lofoty
  • Lofotami do Narviku
  • Narvik - Alta
  • Nordkapp
  • Lofoty po raz drugi
  • Lofoty c.d.
  • Bye bye Norwegio

  • Z Laponii do Ystad...


  • ABC, czyli uwagi ogólne
    Galeria
    Księga Gości i komentarze

    Menu Główne

    (c) xaltuton 2009
    Lofoty c.d.




    Po prostu...Lofoty.
        Pobudka w takim miejscu jak Lofoty to czysta przyjemność. Pomimo wyczerpującej jazdy poprzedniego dnia, nie ma dziś mowy o zmęczeniu. Nie wiem, czy to wpływ tutejszego klimatu czy po prostu adrenalina, ale dość powiedzieć, że starym zwyczajem już po ósmej rano biegam wokół i robię zdjęcia. Pogoda, zgodnie z rozkładem jazdy, dalej się utrzymuje. Szkoda czasu na marudzenie.


    Kutry jak zabawki
        Przesuwamy się dalej w kierunku końca archipelagu. Jak się okazuje, nie zostało już nam po wczorajszym dniu zbyt dużo jazdy. Wygląda na to, że ładny kawałek drogi wczoraj pokonaliśmy! Po niecałych stu kilometrach osiągniemy Moskenes, ale do "A" drugi raz już nie dojedziemy.

        W pewnym momencie dojeżdżamy do... plaży. Czytaliśmy o nich w przewodniku, teraz mamy okazję zobaczyć je na własne oczy.


    Co się rzuca w oczy to brak palm :-)
        Plaża wygląda jak dobre zdjęcie z prospektu biura podróży zachęcającego do wyjazdu do tropików. Szmaragdowy kolor wody, biało-żółty piasek na szerokiej plaży, góry wokół. Nic, tylko wyjąć koszyk z wiktuałami, rozebrać się do kąpielówek i położyć się na leżaku do opalania. O ile udałoby się nam być może nieco opalić, o tyle próba wejścia do wody mogłaby zakończyć się... szybciej, niż zaczęła :-) Po prostu nie należy zapominać, że pomimo kuszącego widoku, ciągle jesteśmy za linią koła polarnego...


    A gdzie podziali się plażowicze? :-)
        Zamierzamy przekonać się, jak zimna jest tu woda. Buty i skarpetki lecą precz, idziemy po prawie idealnym, wypolerowanym przez wodę piasku i... z wody wybiegam w podskokach. Mam wrażenie, że temperatura oscyluje w okolicach zera. Muszę się przyzwyczaić do wody - myślę - tak jak wielokrotnie robi to człowiek kiedy się kąpie w jeziorze czy rzece. Stopy szybko robią się zaczerwienione i pomimo moich starań, nie jestem w stanie ustać w wodzie dłużej niż minutę. Tajemnica pustych plaż rozwiązana.

        Pomimo, że stroje kąpielowe nam się nie przydadzą, jest tak ciepło i sielsko, że spędzamy tu dość dużo czasu. Praktycznie cała plaża jest nasza, dopiero po pewnym czasie przyjeżdża parę dodatkowych osób.


    I kolejne mosty...
        Docieramy w końcu w okolice Moskenes. Jeszcze raz obserwujemy znane widoki, tym razem jednak w zupełnie innej scenerii. Co prawda na niebie zrobiło się nieco biało, ale i tak pogoda jest zdecydowanie lepsza niż poprzednio.


    ... na kolejne wyspy
        Z okolic Moskenes i Reine rozpoczynamy nasz powrót. Tym razem powrót nie tylko z Lofotów, ale też z całej Norwegii... Ten fakt jednak zupełnie nas nie martwi, ponieważ przed nami ponad dwa tysiące kilometrów do przejechania, podczas których możemy jeszcze dużo zobaczyć...


    Samotnik
        Wracając postanawiamy pojechać jakąś boczną, szutrową drogą, gdzie turyści już raczej nie docierają. Droga obiega jedną z gór i jest kiepskiej jakości, więc kilkanaście kilometrów jazdy zabiera nam sporo czasu, możemy jednak się przekonać, jak biednie tutaj niektórzy żyją. Przy głównej drodze Lofotów jest to właściwie niezauważalne, dopiero tam gdzie my jesteśmy widzimy, że surowy klimat i długie zimy nie rozpieszczają tutejszych mieszkańców. Kiedy spostrzegamy opuszczone domy, często w bardzo złym stanie, to przypominam sobie, że historia Lofotów zawsze była związana z bardzo ciężkim życiem miejscowych rybaków, którzy musieli w pocie czoła, często nie zważając na pogodę oraz niebezpieczeństwa, zapracować na swoje nędzne utrzymanie. Tutejsze domy rybaków (tzw. rorbue) nigdy nie były okazałe, chociaż dziś stanowią lokalną atrakcję i źródło dochodu - za kilkaset NOK można wynająć je na noc. Myśmy jednak, między innymi z powodu ceny, nie skorzystali z ich dobrodziejstw.


    Bagienne klimaty
        Przejeżdżając przez usadowione gdzieś na odludziu "osiedle" paru domów, w największe nasze zdziwienie wprawia mały sklepik, który ktoś prowadzi w miejscowym garażu. Doprawdy do dziś nie mam pojęcia, jak wielkie zyski musi mieć właściciel w miejscu, gdzie zawracają wrony.


    Fragment głównej drogi przebiegającej przez Lofoty
        Jadąc główną drogą mijamy dwójkę rowerzystów. Na pobliskim parkingu, na którym zatrzymujemy się coś zjeść, możemy im się bliżej przyjrzeć. To młoda para ludzi na rowerach z doczepionymi małymi transporterkami. Na postoju, z jednego z wózków wybiega pies, a z drugiego rodzice wyciągają... paroletnie dziecko. Nie możemy wyjść ze zdumienia. Jazdę rowerem wybiera dość dużo turystów w Norwegii, ale zazwyczaj nie mają ze sobą dzieci ani psów, a tym bardziej dzieci w pojemniku ciągniętym za rowerem. Jestem ciekawy co się dzieje w transporterce podczas deszczu czy niskiej temperatury, lub kiedy obok szybko przejeżdżają samochody... Nie jest to jednak takie zwyczajne dziecko. Ma dość nietypową urodę przypominającą Vikinga, na dodatek wygląda na to, że opiekunowie bardzo mu ufają, bo pozwalają dzieciakowi biegać po skałkach bez nadzoru. Zastanawiam się, jak to nazwać - nieodpowiedzialnością rodziców czy może obcym nam sposobem wychowania? Jedno wiem na pewno - dziecko nie wyrośnie na mieszczucha.


    Okolice Reine
        Uruchamiamy GPS'a i jedziemy dalej. Nie robię tego, żeby nie zgubić drogi, bo tutaj raczej ciężko jest zabłądzić, ale chcę wiedzieć, ile km zostało nam do celu - a dzisiaj naszym celem jest ponownie Narvik i oczywiście stacja LPG w tym mieście. Stamtąd rano wyruszymy w kierunku Szwecji. Jeśli chodzi o GPS, to w Norwegii przydawał się nam głównie przy poszukiwaniu gazu - bez niego byłoby naprawdę ciężko. Oczywiście wielokrotnie używaliśmy go do zwykłej nawigacji po mieście (np. w Oslo czy Bergen) i, jak już napisałem, od określania odległości do celu podróży. Nie używaliśmy go zaś do ostrzegania przed fotoradarami.


    Żal opuszczać to miejsce
        Tych w Norwegii trochę widzieliśmy, w niektórych gminach było ich więcej, ale i bywało, że przez cały dzień nie spotkaliśmy żadnego. Norwegowie często ciekawie je oznaczają. W Polsce zasada jest dość prosta - jest ostrzeżenie, fotoradar jest, nie ma ostrzeżenia, fotoradaru raczej nie ma. Każda miejscowość jest osobno oznakowana. A w Norwegii? Widzieliśmy znaki z informacją, że fotoradary mogą się znajdować od teraz przez następne 30 kilometrów. I bądź tu mądry, gdzie możesz dostać pamiątkową fotkę.


    Good bye Lofoty
        Do Narviku dojeżdżamy jak zwykle bardzo późno. Kierujemy się do naszego znajomego kempingu, jednak jest już po 22 i recepcja jest zamknięta. Korzystamy z prysznica, przy okazji robimy dobry uczynek i instruujemy jakąś turystkę, jak obsługuje się automaty na wodę. Odświeżeni maszerujemy do kuchni, natykamy się tam na grupę ludzi, po chwili jednak wychodzą i cała kuchnia jest nasza. Ładuję akumulator do aparatu fotograficznego, uzupełniamy nasze zapasy wody i wyjeżdżamy. Nocujemy niedaleko - rano przecież trzeba być już w centrum miasta.


    Wróć Dalej