|
W stolicy... Po przebudzeniu okazuje się, że niebo jest zaciągnięte chmurami i pada duży deszcz. Mija godzina, dwie, jak lało tak leje dalej i nie widać żadnych przejaśnień, toteż nigdzie się nie śpieszymy, możnaby powiedzieć, że wręcz marnujemy czas siedząc w domu. Godzina mija za godziną. Powstaje rozbieżność zdań. Ja chcę już wyjeżdżać, chodzę niespokojnie, bo ciągnie mnie daleka północ i dzikie bezdroża (bo przecież po to tu tak naprawdę przyjechaliśmy), kolega proponuje zwiedzenie Oslo. W końcu po namyśle przystaję bez entuzjazmu na zwiedzenie miasta. Przystań w Oslo Wykupujemy na stacji metra całodniowy bilet uprawniający do podróżowania po mieście dostępnymi środkami komunikacji oraz - o czym nie każdy turysta wie - także pływania specjalnym, małym statkiem. Koszt - 60 NOK od osoby. Płyniemy zatem do Muzeum Statku Polarnego Fram, Muzeum Łodzi Wikingów, przechadzamy sie obok Ratusza, rezydencji lokalnych władz miejskich, pobieżnie zwiedzamy zamek i fortecę Akershus. W oddali wśród mgieł i obłoków pojawia się i znika słynna skocznia narciarska Holmenkollen, gdzie parę lat temu Adam Małysz odnosił sukcesy. Jest jednak zbyt mała widoczność, żeby warto było pojechać przyjrzeć się jej z bliska. Przechadzając się głównym deptakiem Oslo pada też pomysł zwiedzenia Muzeum Muncha, niestety okazuje się, że jest na to zbyt późno. Nasilające się ciągle opady deszczu i dość paskudna aura sprawiają, że nasze "zwiedzanie" często przeplatane jest wizytami w napotykanych pubach. Mieliśmy świetnych przewodników znających bardzo dobrze miasto, toteż puby, do których zachodziliśmy, były starannie wybierane... no może nie wszystkie, ale w paru panujący w nich bardzo kolorowy i specyficzny klimat podkreślony szarością za oknami utkwił w moich wspomnieniach do dziś. Oslo nie zrobiło na nas jednak żadnego większego wrażenia, być może za sprawą pogody i mojego ciągle wyrywającego się dalej w głąb Norwegii ducha, który nie pozwalał nam na dłużej pozostać w mieście... |
|